Recenzja filmu

Mona Lisa i krwawy księżyc (2021)
Ana Lily Amirpour
Ed Skrein
Kate Hudson

Stranger "Stranger Things"

Choć scenariusz zgrabnie splata ze sobą wątki, a aktorzy mają wystarczajaco dużo przestrzeni, by stworzyć zapadające w pamięć kreacje, "Mona Lisa" dostarcza najwięcej przyjemności jako
Stranger "Stranger Things"
Ana Lily Amirpour przyznaje, że "Mona Lisa and the Blood Moon" to film zrodzony z miłości do kina fantasy. Będąc Brytyjką z irańskimi korzeniami, która w dzieciństwie wyemigrowała z rodziną do Stanów Zjednoczonych, przyszła autorka "Outsiderki" przez lata czuła się jak – nomen omen – outsiderka. Bohaterowie hollywoodzkich widowisk byli dla niej inspiracją, aby szukać własnego głosu i nigdy nie ustawać w dążeniu do wolności. Trzecie pełnometrażowe dzieło w dorobku reżyserki potwierdza, że oba cele udało jej się osiągnąć.

Tytułową bohaterkę (znana z "Płomieni" Jong-seo Jun) poznajemy w mało radosnych okolicznościach. Uwięziona w kaftanie bezpieczeństwa doświadcza poniżeń ze strony sadystycznej pielęgniarki w stylu siostry Ratched. W pewnym momencie miarka jednak się przebiera, a my dowiadujemy się, dlaczego Mona trzymana jest w odosobnieniu. Wykorzystując zdolności psychokinetyczne, pacjentka zmusza swoją prześladowczynię do samookaleczenia przy pomocy nożyczek. Chcecie wiedzieć, jak potoczą się dalsze losy dziewczyny? To wyobraźcie sobie, co by było, gdyby Jedenastka ze "Stranger Things" zamiast do Hawkins w stanie Indiana trafiła do Nowego Orleanu zaludnionego przez indywidua rodem z show Jerry'ego Springera: chciwe striptizerki, napalonych, agresywnych samców, pijane nastolatki oraz ekscentrycznych dilerów narkotyków.  

W "Mona Lisa and the Blood Moon" Amirpour po raz kolejny bierze na warsztat znaną i lubianą przez widownię konwencję filmową, po czym przepuszcza ją przez filtr swojej poetyckiej, zwichrowanej wyobraźni. Po horrorze wampirycznym ("O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu") i apokaliptycznym dreszczowcu ("Outsiderka") reżyserka sięga tym razem po Kino Nowej Przygody. Mamy tu więc obdarzoną supermocami uciekinierkę, która walczy o prawo do samostanowienia; rozbitą dysfunkcyjną rodzinę, dla której spotkanie z główną bohaterką stanie się szansą na uzdrowienie domowych relacji; wreszcie upartego gliniarza (zaskakująco poważny Craig Robinson) próbującego na własną rękę dopaść zbiega. Reżyserka z humorem odświeża na ekranie wyeksploatowane przez popkulturę klisze. Mona, zamiast wstąpić w szeregi X-Men, woli okradać klientów bankomatów. Grana przez świetną Kate Hudson pyskata tancerka erotyczna Bonnie ani trochę nie przypomina troskliwych, przepracowanych matek z "E.T." i "Goonies". Z kolei policjant, który początkowo wydaje się fajtłapowatym "krawężnikiem", z czasem ujawnia detektywistyczną smykałkę.

Choć scenariusz zgrabnie splata ze sobą powyższe wątki, a aktorzy mają wystarczajaco dużo przestrzeni, by stworzyć zapadające w pamięć kreacje, "Mona Lisa" dostarcza najwięcej przyjemności jako doświadczenie audiowizualne. Z pomocą polskiego operatora Pawła Pogorzelskiego ("Hereditary"), Amirpour tworzy wizję będącą połączeniem surrealistycznego komiksu z krzykliwą estetyką lat 90. Rozwibrowany, zatopiony w świetle neonów Nowy Orlean wydaje się idealnym tłem dla formalnych popisów twórców. Reżyserka, o której nie od dziś wiadomo, że ma świetne ucho do soundtracków, ilustruje kolejne sceny piosenkami z pogranicza synthpopu i techno. Transowy beat napędza akcję, a zarazem potęguje wrażenie zacierającej się granicy między rzeczywistością a sennym marzeniem.

I tylko szkoda, że stylistyczna biegłość wciąż nie idzie u Amirpour w parze ze zdyscyplinowaniem. W "Mona Lisie" nie brakuje scen, które wydają się przeciągnięte do granic możliwości tylko dlatego, że reżyserka zakochała się w jakimś wizualnym koncepcie albo ilustracji muzycznej. W efekcie film chwilami gubi tempo, a obrazy, które początkowo wydawają się rozkoszą dla oczu, ostatecznie okazują się testem na cierpliwość. Amirpour może pochwalić się wyrazistym autorskim stemplem, a także przywilejem kręcenia filmów na własnych warunkach. Teraz mogłaby jeszcze pomyśleć troszkę o samopoczuciu widza.
1 10
Moja ocena:
7
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones